Kto jest winny za kiepską edukację
Studenci tacy do niczego
Każdy w swoim życiu prędzej czy później usłyszy twierdzenie jakoby edukacja w Polsce była na bardzo kiepskim poziomie. Z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić, z drugiej jednak duża część tych opinii jest przeplatana historiami, wręcz baśniami jak to jeszcze kilkanaście lat temu było wspaniale.
Kolejny raz na zajęciach spotykam się z wykładowcą, który ma studentów za jakichś przygłupów. I zawsze , ale to zawsze, zastanawiam się ile w tym wszystkim jest prawdy. Zakładając wersję, w której polska edukacja leży i kwiczy, i tak można wyróżnić kilka lepszych uniwersytetów/politechnik trzymających jako taki poziom. Według mojej wiedzy wybrałam najlepszą uczelnie techniczną w mojej okolicy, a i dosyć dobrą na skalę narodową. Pomimo tego , prowadzący zajęcia, regularnie kierują do naszej prawie trzydziestoosobowej grupy słowa " wy to się pewnie w ogóle niczym nie interesujecie", "pewnie tego nie wiecie, prawda? Wasze smartfony są dla was ciekawsze", " kiedyś to byście ze studiów wylecieli" i wiele innych . Szkopuł tkwi w tym, że ci ludzie nawet nie pamiętają naszych imion, mają z nami zajęcia raz w tygodniu lub rzadziej i wciąż rozpamiętują czasy,jak to kiedyś wszyscy byli ambitni, czytali z wypiekami podręczniki na każdy temat i nigdy nie tykali alkoholu.
Daleko mi do tych, którzy winy szukają w szkole lub nauczycielach. Nigdy nie podzieliłabym zdania obecnych celebrytów, piłkarzy czy "coachów od wszystkiego", jakoby edukacja szkolna zabijała w nas kreatywność, służyła tylko do robienia nam krzywdy i że każdy , kto nie zda w podstawówce matematyki będzie bogaczem albo geniuszem. Oczywiście w szkole różnie bywa, często zły nauczyciel potrafi skutecznie zabić zainteresowanie danym przedmiotem, ale prawda jest taka,że znajomość stolic europejskich wcale nie przeszkadza rozwijać swoich pasji, a pewne rzeczy po prostu warto wiedzieć.
Słowa o zabijaniu kreatywności odniosłabym bardziej do studiów. To,że na studiach uczysz się już konkretnych przedmiotów , bez zapychaczy, to straszna bujda i oszustwo .
(Mówię tutaj z perspektywy moich studiów technicznych, gdzie mamy być specami od wszystkiego , czyli do niczego, bo wiadomo, że na innych studiach sprawa może wyglądać inaczej. )
Denerwuje mnie natomiast podejście części doktorów, którzy na siłę próbują nam wmówić, jacy to jesteśmy beznadziejni i nie ambitni. Nie można się nie zgodzić z tym,że duża część studentów nie wykazuje większego zainteresowania, ale to wcale nie znaczy,że są idiotami. Sama przez kilka lat pozwoliłam sobie uwierzyć, że może faktycznie jestem osobą nieambitną i bez perspektyw, jednak w końcu przyszło opamiętanie. Zarówno ja, jak i wiele osób z mojego kierunku, inaczej wyobrażaliśmy sobie perspektywy pracy i program studiów. Sama myślałam, że będzie tam więcej interesujących mnie przedmiotów, a okazało się, że większość czasu poświęcam zapamiętywaniu nudnej ( dla mnie ) teorii. Okej, pomyliłam się. Wszyscy się pomyliliśmy. Ale...
Czy takie pomyłki naprawdę świadczą o tym, że ktoś ma pusto w głowie?
Absolutnie bym się z tym nie zgodziła. To, że coś komuś nie wychodzi nie znaczy, że w czymś innym nie będzie świetny ( lub chociaż dobry). Nie znaczy wcale, że nie czytamy książek, nie uczymy się języków czy nie znamy na muzyce ( taki zarzut też raz padł, że ta dzisiejsza młodzież NICZYM się nie interesuje). Możemy lubić wiodące przedmioty na studiach, ale te poboczne mogą nas totalnie nie interesować.
Warto popatrzeć na to z drugiej strony. Zgodzę się, że ja, i wiele innych osób, wybraliśmy może niewłaściwi kierunek. Jednak, mamy prawo tam być, skoro tam się dostaliśmy. To nasz wybór, nasza decyzja, nasze zniszczone życie czy zmarnowany czas. Skoro napisałam maturę całkiem nieźle, chciałam iść na ten kierunek, sprawdziłam warunki i dostałam się tam, to teksty w stylu " kiedyś nie dostalibyście się na studia" są co najmniej nieeleganckie. Takie słowa nie podbudowują nas, a jedynie zasadzają w nas ziarnko niepewności i obniżają poczucie wartości. Tyle, że takie działania nie mają żadnego racjonalnego podłoża, bo niby prestiżowej uczelni powinno zależeć na wypuszczeniu pewnych siebie, wyedukowanych absolwentów, którzy zostaną kiedyś kierownikami i prezesami przedsiębiorstw, polepszając wizerunek uczelni.
Co z naszą edukacją jest nie tak
Szczerze? Odpowiedzi na to pytanie szukam od wielu lat. Kilkukrotnie podczas studiów zmroził mnie totalny brak kompetencji doktorów lub doktorantów, którzy mieli z nami zajęcia a wykazali się niewiedzą na poziomie liceum. Brak rozwiązań lub złe rozwiązywania zadań przy tablicy, a odpowiedzi na nasze pytania kompletnie niejasne lub nie na temat.
Do tego dochodzą też studenci, którzy jeszcze nie dojrzeli do studiowania, dla których hałasowanie podczas zajęć czy totalny brak szacunku dla prowadzącego są na porządku dziennym.
Niejednokrotnie słyszałam także o niskim budżecie i poziomie finansowania naszej uczelni. Tu nie mogę narzekać, bo władze wydziału kładą nacisk na wiedzę doświadczalną, mamy sporo zajęć laboratoryjnych ze sprzętem może nie najnowszym, ale działającym. Zdaję sobie jednak sprawę, że doktorantom bardziej zaawansowanego sprzętu może po prostu brakować.
Nie chce mi się wierzyć, że kiedyś uczniowie i studenci byli dużo inteligentniejsi niż obecnie. Czasy były inne, więc trudno porównywać, jednak chwalenie się faktem, że kiedyś to już w podstawówce były całki, jest po prostu głupie i naiwne. My, uczniowie, nie mamy wpływu na program nauczania, to, że coś ma trudną nazwę, nie znaczy, że jest dla nas nie do pojęcia, po prostu uczymy się tego, czego jesteśmy uczeni, i to jest normalne. Gdyby program był trudniejszy/obszerniejszy też byśmy się nauczyli, zwłaszcza, że nieraz da się zrobić piekielnie trudne zadanie z prostszych zagadnień, a banalne z tych trudniejszych.
A to, że urodziliśmy się w latach 90-tych nie znaczy, że nie dostalibyśmy się kiedyś na studia, nawet gdyby rekrutacja była trudniejsza.
Sama studia przechodzę bez większych problemów, mimo wszystko nie mogę zgodzić się na zarzucanie młodym ludziom, że są do niczego. Zwłaszcza jeśli takie wnioski wyciąga się na podstawie ogólnych stereotypów, nawet z nami nie rozmawiając.
Jeśli masz jakieś sugestie, co można zrobić z polską edukacją, chętnie poczytam , bo temat nurtuje mnie od lat. ;)
/purple
Każdy w swoim życiu prędzej czy później usłyszy twierdzenie jakoby edukacja w Polsce była na bardzo kiepskim poziomie. Z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić, z drugiej jednak duża część tych opinii jest przeplatana historiami, wręcz baśniami jak to jeszcze kilkanaście lat temu było wspaniale.
Kolejny raz na zajęciach spotykam się z wykładowcą, który ma studentów za jakichś przygłupów. I zawsze , ale to zawsze, zastanawiam się ile w tym wszystkim jest prawdy. Zakładając wersję, w której polska edukacja leży i kwiczy, i tak można wyróżnić kilka lepszych uniwersytetów/politechnik trzymających jako taki poziom. Według mojej wiedzy wybrałam najlepszą uczelnie techniczną w mojej okolicy, a i dosyć dobrą na skalę narodową. Pomimo tego , prowadzący zajęcia, regularnie kierują do naszej prawie trzydziestoosobowej grupy słowa " wy to się pewnie w ogóle niczym nie interesujecie", "pewnie tego nie wiecie, prawda? Wasze smartfony są dla was ciekawsze", " kiedyś to byście ze studiów wylecieli" i wiele innych . Szkopuł tkwi w tym, że ci ludzie nawet nie pamiętają naszych imion, mają z nami zajęcia raz w tygodniu lub rzadziej i wciąż rozpamiętują czasy,jak to kiedyś wszyscy byli ambitni, czytali z wypiekami podręczniki na każdy temat i nigdy nie tykali alkoholu.
Daleko mi do tych, którzy winy szukają w szkole lub nauczycielach. Nigdy nie podzieliłabym zdania obecnych celebrytów, piłkarzy czy "coachów od wszystkiego", jakoby edukacja szkolna zabijała w nas kreatywność, służyła tylko do robienia nam krzywdy i że każdy , kto nie zda w podstawówce matematyki będzie bogaczem albo geniuszem. Oczywiście w szkole różnie bywa, często zły nauczyciel potrafi skutecznie zabić zainteresowanie danym przedmiotem, ale prawda jest taka,że znajomość stolic europejskich wcale nie przeszkadza rozwijać swoich pasji, a pewne rzeczy po prostu warto wiedzieć.
Słowa o zabijaniu kreatywności odniosłabym bardziej do studiów. To,że na studiach uczysz się już konkretnych przedmiotów , bez zapychaczy, to straszna bujda i oszustwo .
(Mówię tutaj z perspektywy moich studiów technicznych, gdzie mamy być specami od wszystkiego , czyli do niczego, bo wiadomo, że na innych studiach sprawa może wyglądać inaczej. )
Denerwuje mnie natomiast podejście części doktorów, którzy na siłę próbują nam wmówić, jacy to jesteśmy beznadziejni i nie ambitni. Nie można się nie zgodzić z tym,że duża część studentów nie wykazuje większego zainteresowania, ale to wcale nie znaczy,że są idiotami. Sama przez kilka lat pozwoliłam sobie uwierzyć, że może faktycznie jestem osobą nieambitną i bez perspektyw, jednak w końcu przyszło opamiętanie. Zarówno ja, jak i wiele osób z mojego kierunku, inaczej wyobrażaliśmy sobie perspektywy pracy i program studiów. Sama myślałam, że będzie tam więcej interesujących mnie przedmiotów, a okazało się, że większość czasu poświęcam zapamiętywaniu nudnej ( dla mnie ) teorii. Okej, pomyliłam się. Wszyscy się pomyliliśmy. Ale...
Czy takie pomyłki naprawdę świadczą o tym, że ktoś ma pusto w głowie?
Absolutnie bym się z tym nie zgodziła. To, że coś komuś nie wychodzi nie znaczy, że w czymś innym nie będzie świetny ( lub chociaż dobry). Nie znaczy wcale, że nie czytamy książek, nie uczymy się języków czy nie znamy na muzyce ( taki zarzut też raz padł, że ta dzisiejsza młodzież NICZYM się nie interesuje). Możemy lubić wiodące przedmioty na studiach, ale te poboczne mogą nas totalnie nie interesować.
Warto popatrzeć na to z drugiej strony. Zgodzę się, że ja, i wiele innych osób, wybraliśmy może niewłaściwi kierunek. Jednak, mamy prawo tam być, skoro tam się dostaliśmy. To nasz wybór, nasza decyzja, nasze zniszczone życie czy zmarnowany czas. Skoro napisałam maturę całkiem nieźle, chciałam iść na ten kierunek, sprawdziłam warunki i dostałam się tam, to teksty w stylu " kiedyś nie dostalibyście się na studia" są co najmniej nieeleganckie. Takie słowa nie podbudowują nas, a jedynie zasadzają w nas ziarnko niepewności i obniżają poczucie wartości. Tyle, że takie działania nie mają żadnego racjonalnego podłoża, bo niby prestiżowej uczelni powinno zależeć na wypuszczeniu pewnych siebie, wyedukowanych absolwentów, którzy zostaną kiedyś kierownikami i prezesami przedsiębiorstw, polepszając wizerunek uczelni.
Co z naszą edukacją jest nie tak
Szczerze? Odpowiedzi na to pytanie szukam od wielu lat. Kilkukrotnie podczas studiów zmroził mnie totalny brak kompetencji doktorów lub doktorantów, którzy mieli z nami zajęcia a wykazali się niewiedzą na poziomie liceum. Brak rozwiązań lub złe rozwiązywania zadań przy tablicy, a odpowiedzi na nasze pytania kompletnie niejasne lub nie na temat.
Do tego dochodzą też studenci, którzy jeszcze nie dojrzeli do studiowania, dla których hałasowanie podczas zajęć czy totalny brak szacunku dla prowadzącego są na porządku dziennym.
Niejednokrotnie słyszałam także o niskim budżecie i poziomie finansowania naszej uczelni. Tu nie mogę narzekać, bo władze wydziału kładą nacisk na wiedzę doświadczalną, mamy sporo zajęć laboratoryjnych ze sprzętem może nie najnowszym, ale działającym. Zdaję sobie jednak sprawę, że doktorantom bardziej zaawansowanego sprzętu może po prostu brakować.
Nie chce mi się wierzyć, że kiedyś uczniowie i studenci byli dużo inteligentniejsi niż obecnie. Czasy były inne, więc trudno porównywać, jednak chwalenie się faktem, że kiedyś to już w podstawówce były całki, jest po prostu głupie i naiwne. My, uczniowie, nie mamy wpływu na program nauczania, to, że coś ma trudną nazwę, nie znaczy, że jest dla nas nie do pojęcia, po prostu uczymy się tego, czego jesteśmy uczeni, i to jest normalne. Gdyby program był trudniejszy/obszerniejszy też byśmy się nauczyli, zwłaszcza, że nieraz da się zrobić piekielnie trudne zadanie z prostszych zagadnień, a banalne z tych trudniejszych.
A to, że urodziliśmy się w latach 90-tych nie znaczy, że nie dostalibyśmy się kiedyś na studia, nawet gdyby rekrutacja była trudniejsza.
Sama studia przechodzę bez większych problemów, mimo wszystko nie mogę zgodzić się na zarzucanie młodym ludziom, że są do niczego. Zwłaszcza jeśli takie wnioski wyciąga się na podstawie ogólnych stereotypów, nawet z nami nie rozmawiając.
Jeśli masz jakieś sugestie, co można zrobić z polską edukacją, chętnie poczytam , bo temat nurtuje mnie od lat. ;)
/purple
Komentarze
Prześlij komentarz